Przypominam mój wywiad z września 2004… ten o Eryce Steinbach.
– Krzysztof Szwałek: Pogadamy o polityce?
– Steffen Möller: Wszystko, co mam do powiedzenia na ten temat, jest przeraźliwie nudne. W oficjalnych sprawach myślę tak, jak oficjalny rząd kanclerza Schroedera.
– A ile lat jest Pan w Polsce?
– Prawie dziesięć.
– To może już czas myśleć jak premier Belka?
– Rząd polski jest jeszcze bardziej kruchy niż niemiecki, dlatego wolę uważać, jak niemiecki (śmiech).
– A poważnie?
– Poważnie, to nie znam żadnego tematu, w którym miałbym jakieś szczególnie niemieckie stanowisko, w tym sensie, że sprzeczne ze stanowiskiem Polaków.
– Polski Sejm przyjął właśnie uchwałę wzywającą Niemcy do wypłaty reparacji wojennych. Tu nie będzie zgody między Berlinem a Warszawą. Co Pan na to?
– Wstyd mi, ale jeszcze nie słyszałem o tym. Znałem tylko pomysł pana Lecha Kaczyńskiego, który chciał policzyć zniszczenia Warszawy, niby w odwecie za działania Eriki Steinbach. Trzeba rozróżnić prowokacje od rozsądnych pomysłów.
– Dziwi się Pan Kaczyńskiemu? To Steinbach prowokuje.
– Steinbach rzeczywiście za mało interesuje się racją Polaków i nie zdaje sobie sprawy ze stopnia oburzenia tu w Polsce. Ale jeśli chodzi o nią i roszczenia Powiernictwa Pruskiego, mówię dokładnie to, co Schroeder: polecam nie traktować tego poważnie.
– Dlaczego?
– Ponieważ Steinbach jest w Niemczech w ogóle nieznana! Mój tata bardzo interesuje się polityką, ale gdy kiedyś opowiedziałem mu o kłopotach Polaków z Eriką Steinbach, on mówi: z kim? Ja mówię: Steinbach, chyba znasz, tato? Nie, pierwsze słyszę, kto to jest? No to jest najbardziej znana w Polsce Niemka! I on się zdziwił, choć przecież czyta gazety, słucha radia, ogląda telewizję. Ja też się dziwię, skąd Steinbach nagle ma taką publiczność w Polsce. To tak, jakby pan Lepper był uznawany w Niemczech za najważniejszego Polaka.
– To, że Steinbach jest nieznana, nie musi oznaczać, że jej poglądy nie są popularne.
– Pan wybaczy, ja nie jestem politykiem, nie mogę mówić jak minister spraw zagranicznych Niemiec. Wiem tylko tyle, ile sam zobaczyłem. Nie spotkałem nikogo, kto przyjeżdżałby do Polski obejrzeć swój dawny majątek i mówił, że chciałby tu wrócić. Wręcz przeciwnie: wszyscy bez wyjątku twierdzą, że chętnie przyjeżdżali, raz, dwa razy, ale już więcej nie. Ich dzieci już się tym w ogóle nie interesują. Raz w pociągu pewien człowiek opowiedział mi o swoim znajomym, który przyjechał do Polski, żeby żądać tu zwrotu swej przedwojennej własności. I ten go zapytał: a jak już odzyskasz, to co wtedy? Zamieszkasz w Polsce, będziesz mówił z Polakami po polsku? Tamten się zastanowił i zrezygnował!
– Powiernictwo Pruskie składa jednak pozwy. W odpowiedzi Stefan Bratkowski, honorowy prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, żąda, by za zniszczenia wojenne płacili potomkowie niemieckich żołnierzy. Nie jest wesoło.
– Dlaczego Pan na mnie patrzy tak groźnie? Czuję, że mam ujawnić całą prawdę o swoich dziadkach. No więc proszę. Jeden z moich dziadków był pastorem protestanckim i to był ten dobry dziadek. Służył w armii w regimencie karnym na Wale Atlantyckim. Po inwazji Amerykanów dostał się do niewoli w Anglii. A drugi dziadek był studentem medycyny. Gdy wybuchła wojna był bardzo młody, bo jest z rocznika papieża, z 1920 roku. Uniknął służby w wojsku, ale chyba sympatyzował trochę z Hitlerem. Po wojnie stosował jakieś dziwne machlojki, żeby się przed denazyfikacją uchronić. Jego układy z różnymi ludźmi też były dziwne. Moja mama wywnioskowała, że jednak miał wyrzuty sumienia.
– Musiał Pan już przepraszać za dziadka?
– Nie, jeszcze nie?
– A gdyby ktoś tego zażądał?
– Jeśli ktoś widzi w tym sens, nie mam z tym kłopotów. Przecież Pan zna młodych Niemców, w przepraszaniu mamy już duże doświadczenie. Ja tylko uważam, że takie przeprosiny mogą być tandetne: łatwe i szybkie. I nic nie warte. Co innego, jeśli padną z ust przedstawiciela tamtego pokolenia! Polityczna poprawność i przepraszanie są ważne dla dziennikarza, ale dla zwykłych ludzi liczą się inne rzeczy: czy ktoś myśli to, co mówi, czy tylko mówi.
– Mógłby Pan powiedzieć: nie będę przepraszał, bo nie ja wybrałem sobie dziadka.
– No tak… Ale są ludzie, dla których takie symboliczne gesty są ważne. I są momenty, kiedy rzeczywiście czułem się winny. Pamiętam, jak kiedyś z dwiema Żydówkami z Włoch chodziłem po obozie po Oświęcimiu. Cały czas miło ze mną rozmawiały, ale w pewnym momencie poprosiły, bym przeczytał im jedno zdanie po niemiecku, które się zachowało na murach: „Zdejmować koszulkę do kąpieli”. Miałem im to przetłumaczyć na angielski, bo one tego nie rozumiały. I w tym momencie, przez to, że ten język na ścianie był moim językiem – czułem się winny. Czułem się fatalnie.
– Ma Pan dość dyskusji o II wojnie światowej?
– Kiedy mój najmłodszy brat przyjechał z Niemiec w odwiedziny, chodziłem z nim po byłym getcie i pokazałem pomnik Powstania. Kiedy jednak widzę wycieczki z Niemiec i innych krajów, które właściwie tylko interesują się historią wojenną na ziemi polskiej i zwiedzają muzea, to czasami chce mi się krzyczeć: Ludzie! Zainteresujcie się też trochę tą dzisiejszą Polską! Oglądajcie wspaniałe polskie seriale! A propos mojej działalności – zaraz po moim przyjeździe do Polski, gdy uczyłem niemieckiego, nie wyobrażałem sobie, że będę robił kabaret w języku polskim, bo wydawało mi się, że jako Niemiec w Polsce lepiej zamknąć buzię. Później wyszło tak, że przypadkowo mieszkałem na Muranowie – no i dziś już zupełnie nie oburza mnie, że ludzie pod pomnikiem Bohaterów Getta zwyczajnie się opalają na trawniku.
– Kanclerz Schroeder złożył hołd ofiarom Powstania, ale zaraz potem przypomniał, że żąda podwyższenia podatków w Polsce. I znów wybuchła afera.
– Kompletnie nie znam się na tych sprawach, ale myślę, że na temat podatków nasz kanclerz ma najmniejsze prawo odezwać się publicznie. Ma w tej chwili mnóstwo kłopotów we własnym kraju.
– A gdzie Pan płaci podatki, tu czy tam?
– Tu, w Polsce. Mogę przy okazji powiedzieć coś nie na temat? Chciałbym pochwalić warszawskie urzędy skarbowe. Znam dwa: na Mazowieckiej i na Powstańców Śląskich. Zawsze, ale to zawsze te panie były dwa razy milsze i bardziej pomocne niż w urzędach w Niemczech. To nie wazelina, to fakt!
– Skutkiem zamieszania wokół Steinbach może być utrata przez mniejszość niemiecką miejsc w Sejmie. Prawo i Sprawiedliwość chce odebrać Pana rodakom przywileje wyborcze. To dobrze?
– Nie, niedobrze. Pan Henryk Kroll to miły człowiek! Poznałem go kiedyś na jakimś garden party. Dlaczego ma nie siedzieć w Sejmie? Krolla i tak nie widać w telewizji, nie widziałem, aby choć raz przemawiał. Ale jeśli PiS twierdzi, że nawet samo siedzenie to nie w porządku, to ja jestem za tym, żeby Polacy mieli swoje miejsca w Bundestagu. Choć przede wszystkim takie miejsca powinni mieć Turcy, bo są liczniejsi niż Polacy.
– Gdyby PiS i jemu podobne siły doszły do władzy, myślałby Pan o tym, by wyjechać?
– Nie, wtedy z podwójnym nasileniem występowałbym w kabarecie. Myślę, że gdyby tacy ludzie doszli do władzy, spuściliby nieco z tonu. Tak jak LPR. Najpierw był przeciwko przystąpieniu do Unii Europejskiej, a potem wysłał swoich ludzi do Brukseli.
– Przewodniczący Giertych twierdzi, że jego ludzie mają tam bronić Polski przed niemiecką hegemonią.
– Nie ma się czego bać! Wie Pan, ilu jest Polaków w moim rodzinnym Wuppertalu? Ile oni tam kupili mieszkań i domów? Osobiście znam taką panią, Monikę. I się jej nie boję. Czy Polacy mają się bać Niemców, bo Niemcy mają więcej kasy? Po pierwsze, Niemcy mają coraz mniej kasy. A po drugie, to Hiszpanie powinni się bać, bo Niemcy bardzo upodobali sobie Majorkę i pewnie w pierwszej kolejności to ją chcieliby wykupić (śmiech). Zresztą takie strachy są wszędzie i nie uważam tego za specyficzny, polsko- -niemiecki problem. Poza tym trzeba pamiętać, że większość Niemców boi się mieszkać w Polsce.
– Mówią, że za Nysą zaczyna się Azja?
– Tak. Zauważyłem zresztą, że dla każdego narodu Azja zaczyna się gdzie indziej. Dla Poznaniaków w Strzałkowie. Niemcy myślą tak o Polsce, Polacy o Ukrainie. Ukraińcy natomiast drwią z Kazachów, Kazachowie śmieją się z Uzbekistanu, a Tadżykistan śmieje się z Chińczyków. A z Niemców śmieją się Francuzi. Mówią, że za Renem zaczyna się barbarzyństwo. Ale myślę, że to powoli będzie zanikać. Tak samo jak te dyskusje o wypędzonych, roszczeniach, odwetowcach… Za dziesięć lat sprawa Eriki Steinbach zaniknie.
– Nie zaniknie, jeśli powstanie jej Muzeum Przeciwko Wypędzeniom.
– Mam nadzieję, że jeśli powstanie, będzie bardzo małe, w jakimś ślepym zaułku i nikt nie będzie do niego chodził. W Niemczech każdy człowiek może zrobić muzeum. W Polsce też – jeśli Jerzy Urban będzie chciał założyć muzeum burdeli w jakimś starym kościele, to 99 procent Polaków będzie oburzonych, ale nie będą mogli nic zrobić. Co mogliby zrobić, gdyby ten kościół należał do Urbana?
– Nie zaczyna się Pan czuć w Polsce nieswojo?
– Mam naprawdę szczere przekonanie, że stosunki polsko-niemieckie są dobre, choć cały czas słyszę i czytam coś innego. Ja się czuję w Polsce od pierwszego dnia bardzo dobrze. I to nie jest kadzenie! Inaczej bym wyjechał – tak, jak wyjechałem po dwóch tygodniach z Włoch, gdzie czułem się turystą. Proszę zauważyć, ile jest małżeństw niemiecko-polskich! Mnóstwo! Sam nawet swatałem tutaj niemieckiego kolegę z pewną piękną Polką! Akurat dzisiaj dowiedziałem się, że na pytanie, z jakiego kraju chciałbyś mieć żonę, najwięcej Niemców powiedziało: z Polski! Na drugim miejscu były Tajki. I to wszystko dzieje się niezauważone przez polityków! Moja wizja byłaby taka, żeby Polska i Niemcy były jednym krajem, bez granicy! I w ogóle jestem poważnie za tym, żeby język polski był drugim językiem w niemieckich szkołach, po angielskim, tak samo ważny jak francuski. Żeby każdy Niemiec w ósmej klasie miał wybór: francuski lub polski.
– Nic Pana nie zrazi do Polski?
– Lubię tu wszystko, zwłaszcza LPR. Chociaż, hm…, lepiej tak nie powiem, bo to brzmi dla sceptycznych Polaków zbyt pozytywnie. No dobra, mam coś, co mnie troszkę drażni. Ludzi często interesowało, czy ja mam polskich przodków. I jeśli mówię, że nie, że tylko słowiańską duszę, to w następnym kroku próbują ustalić mój stopień niemieckości. Pytają, czy mam na Śląsku. A jeśli nie, no to może pochodzę z byłej NRD? Jaka ulga, kiedy mówię, że pochodzę z RFN. To sugeruje, że Niemcy na Śląsku są mniej prawdziwymi Niemcami niż ja, już nie mówiąc o biednych enerdowcach. Takie kategoryzowanie jest historycznie zrozumiałe, ale przykre. Zresztą ostatnio czytałem o Miłoszu – gdy był w Wilnie, też skarżył się, że próbowano go kategoryzować – czy jest z tych lepszych Polaków, czy gorszych, bo na Litwie urodzonych. To stare myślenie – mówił stary Miłosz. Pięknie.
Ma Pan polskie obywatelstwo?
– Nie i nie chcę mieć.
Dlaczego?
– Stracę swoją wiarygodność jako egzotyczny kabareciarz. Już teraz mi ludzie zarzucają, że za dobrze mówię po polsku, że nie mam tego uroku co kiedyś, gdy co chwilę potykałem się o język. Poza tym lubię być obcy, bo z charakteru jestem obserwatorem, lubię stać na peryferiach i obserwować to, co jest w środku. Na szczęście udało mi się być wszędzie obcym. Bo nie jestem już Niemcem normalnym, na wszystko patrzę innymi oczami.
– Co by w tym papier zmienił?
– No właśnie, nic. Dlatego go nie chcę.
– Ale łatwiej w życiu by było…
– A tam! Wszystkie urzędniczki w Polsce są miłe i chcą wiedzieć, czy będę w telewizyjnym serialu z Małgosią czy nie.
Autor: Krzysztof Szwałek Źródło: Kulisy (Życie Warszawy).