Od dwudziestu lat mieszka pan w Polsce. Co najbardziej zmieniło się w naszych relacjach z Niemcami?
– Progres widoczny jest w tym, że nie ma już kawałów o kradzieżach samochodów, które stały się czymś tak starym jak dowcipy o blondynkach. Wizerunek Polski w Niemczech zupełnie się zmienił i z pewnością spory wpływ miał na to sport, konkretnie EURO 2012. Kawał dobrej roboty wykonał Robert Lewandowski – to pierwsza aż tak wielka polska gwiazda sportu w Niemczech. Niemcy zrozumieli też, że są nacje bardziej obce niż Polacy. Na przykład Syryjczycy.
– Pan, Niemiec z Berlina, mieszkający w sercu Warszawy, na terenie byłego getta – to wielki paradoks. Dlaczego Polska i dlaczego Warszawa?
– Przypadek. Na Uniwersytecie w Berlinie zobaczyłem ogłoszenie: kurs języka polskiego za 600 marek. W Krakowie. I tak przyjechałem do Polski. Wcześniej byłem we Włoszech, ale tamtejsi mieszkańcy byli zbyt wylewni jak na moje możliwości. Zamknąłem się na nich. Polska mentalność jest taka, że najpierw jesteście zdystansowani jak Niemcy, a potem stajecie się wylewni jak Włosi. To mi pasowało.
– Czyli na początku był Kraków.
– Tak. Po kursie wróciłem do Berlina. Skończyłem studia i dopiero wyjechałem do Warszawy. Dlaczego stolica? Wpływ miało na to wydarzenie z 1993 roku. Nauczyciel polskiego po zakończeniu kursu powiedział mi, że w Warszawie jest tygodniowa konferencja z okazji 50-lecia powstania w getcie. Uczestniczyło w niej 90 osób: 30 Polaków, 30 Niemców i 30 Żydów. Żydzi i Polacy non stop się kłócili, to były dantejskie sceny. Niemcy stali na uboczu. Od obu stron słyszeliśmy: „Wy jesteście w porządku”. Zrozumiałem wtedy, że mogę mieszkać w Polsce, bo różni politycy od czasów Hitlera zrobili dużo dobrego dla naszych relacji i już nie muszę zaczynać od zera.
– Ale w starej kamienicy na Nowolipki mieszkają ludzie, którzy pamiętają stare czasy…
– Tak, pamiętam dobrze początki. Pode mną mieszkała pani Zdzisława, która myślała, że jestem szpiegiem, była nieufna. Ale potem bardzo mnie polubiła. Miejsce wybrałem przypadkowo, kolega pomógł mi znaleźć to mieszkanie. Dopiero potem zorientowałem się, że jestem na terenie byłego getta. Przyjąłem to jako przeznaczenie. Zostałem na dwadzieścia lat. Ostatnio napisałem książkę, mój osobisty przewodnik po Warszawie. Staram się tłumaczyć Niemcom różne rzeczy, o których nie wiedzą. Gdzie są najlepsze pączki w Warszawie, ale też: Kim był generał Anders, co to była akcja pod Arsenałem, Jest też dużo o getcie. Tłumaczę im, że obozy koncentracyjne nie były polskie.
– Często wciela się pan w rolę takiego katalizatora pomiędzy naszymi dwoma narodami?
– To mój zawód (śmiech). Właśnie wybieram się na polsko-niemieckie wesele. Mama pani młodej boi się, że dojdzie do zderzenia dwóch różnych kultur. Mam to neutralizować. Będę tłumaczył różne rzeczy. Na przykład jak zachowują się Polacy w określonych sytuacjach. Zapytasz Polaka, czy chce kanapkę, to on zawsze powie, że nie. I wtedy Niemiec myśli: nie, to nie. Zjada sam. A Polak obrażony. Czekał, aż go zapyta jeszcze raz. Albo weźmiemy trójkąt i kółko jako oznaczenie płci w toaletach. Obcokrajowcy tego nie rozumieją, bo symbole te istnieją tylko w Polsce. Jeden gość z Poznania opatentował je w latach 20-tych. Chciał zrobić to samo w Niemczech, ale Rzesza nie przyjęła. Widać Polacy byli bardziej postępowi, dlatego macie dzisiaj znaki neutralne, a na naszych piktogramach kobieta wciąż nosi mini-spódniczki.
– Cały czas jesteśmy kombinatorami, a Niemcy posłusznie trzymają się instrukcji?
– Często jeżdżę pociągiem do Berlina. Niekiedy Eurocity z Warszawy do Niemiec jest mocno opóźniony, więc konduktorzy nie mają czasu dojechać do Frankfurtu, bo ucieka im pociąg. Kiedyś widziałem jak przed granicą zatrzymały się dwa składy i konduktorzy przeskakiwali z jednego do drugiego pociągu. W Niemczech byłoby to niedopuszczalne. Przecież to zabronione…
– Wycieczki pociągiem były kolejnym materiałem do kabaretu i książki.
– Tak, w kabarecie pokazuję takie zdjęcie, jak leżę na podłodze w pociągu, mam kombinerki i naprawiam usterkę. W Niemczech jak widzę coś zepsutego w wagonie, zgłaszam konduktorowi, on to przekazuje dalej. W Polsce, gdy robiłem to samo, słyszałem od konduktura: „A co mnie to obchodzi?”. Dlatego warto umieć naprawić różne rzeczy samemu. Bawi mnie, że polskie żony niemieckich mężów, które słuchają moich występów, często szturchają ich i mówią: „Widzisz, ty też mógłbyś coś czasem sam naprawić”.
– Dużo jest takich związków?
– Oficjalnie 400 tysięcy, ale tak naprawdę może być nawet więcej. Polki są ulubionymi kandydatkami Niemców na żony i opiekunki do dzieci czy starszych osób. Tych opiekunek jest u nas o wiele więcej niż w Anglii, do której wyemigrowali jednak głównie młodzi ludzie. W Niemczech co druga rodzina ma opiekunkę z Polski. Być może one jeszcze bardziej niż Robert Lewandowski przyczyniły się do ocieplenia wizerunku Polski. Zawsze słyszę o nich same dobre rzeczy.
– Zwycięstwo Polski na Stadionie Narodowym w pierwszym meczu, boli Niemców? Będą chcieli się zemścić? Czy przyjęli to na zasadzie: Polska jest mocna.
– Przyjęli to z pokorą, a ta porażka zdarzyła się w dobrym momencie, jako zimny prysznic po zdobytym mistrzostwie świata. Byliśmy w siódmym niebie i spadliśmy do szóstego. Euforia mundialu minęła i trzeba było zabrać się do pracy. Niemcy ostatnio mają trochę kompleksów, ponieważ widzą, że Anglicy kupują im za wielkie pieniądze piłkarzy z Bundesligi, takich jak Firmino, czy nawet stary, poczciwy Schweinsteiger. Albo świadczy to o tym, że spadliśmy do drugiej ligi finansowej, albo Anglicy oszaleli. W każdym razie, ostatnio czujemy się jak Niemiec w Szwajcarii. Tanią siłą roboczą.
– Przed EURO 2012 udzielił pan reprezentacji Niemiec krótkiej lekcji o Polsce i Polakach.
– Zadzwonił do mnie Oliver Bierhoff, który od masażysty usłyszał, że jest taki Niemiec, który mieszka w Polsce. Zaprosili mnie dosłownie na dziesięć minut. Ćwiczyliśmy różne okolicznościowe dialogi. Na przykład uczyłem ich, jak się mówi: „Dzień dobry, jak tam?” i że Polak nigdy nie odpowiada: „Dobrze”, tylko „stara bieda”. Nagadałem im też, że ogólnie Polacy bardzo lubią Niemców, co było takim małym wciskaniem kitu. Przygotowałem też karteczki ze słowami „przepraszam” czy „dziękuję” i tak sobie pogadaliśmy, oczywiście Podolski i Klose się śmiali, bo oni to wszystko znali. Ale zaskoczył mnie Hummels, który podszedł do mnie na koniec i powiedział, że umie policzyć po polsku do dziesięciu, nauczył go Kuba Błaszczykowski. I policzył, zgubił co prawda „cztery”, ale policzył.
– Do ilu będziemy liczyć we Frankfurcie?
– Mam nadzieję, że nie do dziewięciu czy dziesięciu (śmiech). Chciałbym, żeby Polska zajęła pierwsze miejsce w grupie. A Niemcy drugie. Polsce potrzebny jest sukces, rozgłos, bo w Niemczech osłabło zainteresowanie tym krajem. Staliście się dla Niemców zbyt normalni. A więc zróbcie coś!
Porozmawiał Przemek Rudzki