Jesteś językowym multitalentem: oprócz niemieckiego znasz włoski, angielski i polski!
Tak, trochę znam angielski i włoski, ale nigdy nie czułem do nich takiego zapału, jak do polskiego. W szkole byłem kiepski z angielskiego, uważałem, że nie mam talentu do języków obcych.
Ale tuż po studiach pojechałeś najpierw do Włoch.
Bo dałem sobie jeszcze jedną szansę. Myślałem sobie, kto wie, może mam talent, ale nie do szkolnych języków? Więc pojechałem i rozczarowałem się, bo okazało się, że mentalność Włochów była dla mnie zbyt wylewna. Mam taki odruch, gdy ktoś jest bardzo wylewny i ekstrawertyczny, to ja się troszkę zamykam i wycofuję! Potem w Polsce stwierdziłem, że polska mentalność mi odpowiada. Polacy są na początku bardzo zdystansowani, co doprowadziło do tego, że ja się bardziej otwierałem i dzięki temu chciałem się uczyć języka.
Czyli, pierwszy warunek do nauki języka to polubić kraj?
Trzeba lubić mentalność danego kraju. Piękny kraj to za mało. Uważam, że Włochy są piękniejszym krajem niż Niemcy czy Polska. Ale co mi z tego, skoro tam nie czuję bluesa?
Ale gdybyśmy teraz zmienili z jakichś powodów język naszej rozmowy, przeszli na niemiecki, würdest du anders denken, anders sprechen? Mir andere Inhalte sagen? Czujesz, że zmieniasz sposób przekazu kiedy mówisz po niemiecku, a kiedy po polsku?
Tak, wydaje mi się, że po polsku jestem sympatyczniejszym człowiekiem (śmiech). Po polsku nie jestem taki przemądrzały, taki nauczycielski, taki pewny siebie. Po polsku podobno też mówię wyższym głosem. To chyba dlatego, że w języku obcym człowiek się bardziej stara.
A starasz się mówiąc po polsku? Szukasz jeszcze słówek?
Oczywiście. Ciągle szukam słówek. Ciągle zastanawiam się, czy czasownik ma być teraz dokonany czy niedokonany. No i z powodu tej niepewności mam nieco wyższy głos i gestykuluję więcej. W ten sposób rekompensuję braki gramatyczne.
Na płycie „Niemiec na Młocinach” recytujesz Lokomotywę Tuwima od tyłu. Dlaczego?
To jest taki chwyt, żeby pokazać Polakom, jak działa ich język na obcokrajowca. Nie rozumiesz treści, ale czujesz klimat języka. Posłuchaj: „Toczy się zdyszana zziajana maszyna ciężka nie stal nie piłeczka była to gdyby jak dal w się toczy tak lekko tak gładko”.
Kiedy wyjeżdżałeś z Belina do Polski, przeczuwałeś, że język polski umożliwi Ci karierę i w Polsce i w Niemczech?
Absolutnie nie. Przygotowałem się na to, że będę do emerytury uczył niemieckiego. Co też robiłem w Krakowie i w Warszawie. Później wszystko wyszło w praniu. Zacząłem robić kabaret i trafiłem do „M jak miłość”. Zagrałem Stefana Müllera, niemieckiego pechowca, który jest wiecznym romantykiem.
Nie czułeś się skrępowany w roli Niemca pechowca? Polacy mieszkający w Niemczech mieliby pewnie kompleksy, gdyby jakiś polski aktor miał zagrać w niemieckim filmie negatywną postać. Znowu te stereotypy…
Mi się to strasznie podobało. To była idealna rola: pechowca i fajtłapy. Dużo osób mi oczywiście na ulicy mówiło: „No Steffen, jak mogłeś się na to zgodzić? Co to za głupol, co to za frajer ten twój Müller?” (śmiech) Ale moim zdaniem nie ma bardziej sympatycznych ról, niż pechowcy. Przecież to jest tylko gra. Jak ktoś zaczyna utożsamiać się z tym, co robi na ekranie, wtedy trzeba zmienić zawód.
Ostatnio występowałeś przede wszystkim w Niemczech. Jak to jest, robić we własnym, ojczystym języku program kabaretowy, który w zasadzie wyrósł w twojej głowie w języku polskim?
Bardzo przyjemna sprawa! Moja publiczność w Niemcach składa się z Niemców i Polaków, mniej więcej pół na pół. W ten sposób mogę udawać, że mówię tylko do moich rodaków, ale pośrednio mówię też do Polaków. Jak ćwiczę na przykład z Niemcami wymowę Dzień dobry, to przy okazji mówię Polakom, że to jest dziwne, że mówicie Dzień dobry ale Dobry wieczór. Dlaczego nie jesteście konsekwentni i mówicie Wieczór dobry tak jak Dzień dobry? W tym momencie Polacy też się zaczynają zastanawiać. Największy komplement dla mnie to jest wtedy, jak Polak po występie mówi do mnie: dzięki, sporo rzeczy się dowiedziałem o sobie! W ogóle Polacy mieszkający w Niemczech są moimi idealnymi odbiorcami. Oni znają realia tu i tam, byli w tej samej sytuacji jak ja jako obcokrajowiec w Polsce.
Długie lata byłeś nauczycielem niemieckiego. Jak według Ciebie dzisiaj uczyć tego języka w Polsce?
Oj, to trudny temat. Wydaje mi się, że są dwa podstawowe problemy. Po pierwsze trzeba sobie uczciwie zdawać sobie sprawę z tego, że niemiecki jest trudny dla szkoły, zresztą tak samo jak polski. Angielski, hiszpański albo francuski są o wiele łatwiejsze. Przeciętny uczeń, który ma dwie, trzy godziny tygodniowo niemieckiego, przeżyje same frustracje, bo nawet po dwóch, trzech latach nie jest w stanie powiedzieć ani jednego zdania. Dlatego trzeba powiedzieć uczniom uczciwie, że na niemiecki trzeba poświęcać minimum sześć lekcji tygodniowo.
Drugi problem to taki, że z powodu internetu na całym świecie maleje zainteresowanie językami obcymi. Obce kraje straciły swój egzotyzm, bo buszując po internecie wydaje ci się, że ciągle latasz rakietą dookoła świata, a więc po co jeszcze się męczyć nauką jakiegoś języka? To tylko strata czasu. Żeby na Youtube dopisać do jakiegoś filmu swój komentarz, wystarczy ci raczkujący angielski!
To niedobre wieści…
Może pomagałoby uczniom, gdyby nauczyciele mówili więcej o psychologicznych zmianach, które wynikają z nauki języka obcego. Warto się męczyć, bo nowy język to poznanie nowej kultury, ale również nowej obliczy własnej osoby. Dzięki językowi polskiemu zmieniłem się na korzyść, stałem się bardziej kontaktowy, pewny siebie. Mówiąc po polsku jestem nawet w lepszym nastroju, bo jestem dumny z siebie, że mówię tak trudnym językiem. A jeśli Polak mnie poprawia i pyta, dlaczego po dwudziestu latach ciągle męczę się z tym aspektem dokonanym i niedokonanym, to myślę sobie po cichu: Dobra dobra, za to znam Lokomotywę Tuwima wspak, a ty nie! (śmiech).