Rozmowa dla protestanckiego magazynu w Polsce

steffen-ilustr-1Krążą o Panu różne legendy, ja sama słyszałam co najmniej trzy różne wersje: że jest Pan pastorem, że jest Pan synem pastora, że był Pan pastorem ale porzucił zawód. A dzisiaj gra Pan w filmach, tworzy kabaret, pisze ksiązki. Zatem kim Pan jest, Panie Moller?

Potrójny peryferowiec. Dziecko pastora, profesora, fan muzyki klasycznej, Niemiec w Polsce. Jestem absolwentem wydziału teologii i filozofii na Freie Universitat w Berlinie. Pochodzę z rodziny o głębokich ewangelickich tradycjach. Pastorem był mój dziadek, pastorem był też mój ojciec, który był tez wykładowcą teologii klasycznej. Mój ojciec prowadził parafię w niewielkiej, dziesięciotysięcznej miejscowości w północnej Hesji, tam się urodziłem i mieszkałem we wczesnym dzieciństwie, zanim ojciec objął katedrę i wyprowadziliśmy się do miasta Wuppertal.

Jest takie przysłowie niemieckie: Pfarrers Kinder, Mullers Vieh gelingen selten oder nie, co w wolnym tłumaczeniu znaczy mniej więcej tyle,że dzieci księdza rzadko się udają, że po polsku ”szewc bez butów chodzi”, co Pan o tym sądzi?

Hahaha, dobre, nie przypuszczałem ,że to Pani zna (śmiech).

No cóż, całe moje dzieciństwo opisuje w zasadzie w najnowszej książce „Moja klasyczna paranoja”, którą mogę nazwać próbą autobiografii. W niej rozprawiam się m.in. ze stereotypami dotyczącymi rodzin pastorskich. Nie wiem, jak bardzo są one rozpowszechnione i znane w katolickiej Polsce natomiast Pani jak i polscy protestanci będą wiedzieć na pewno o zamiłowaniu do Pasji J.S. Bacha („piąty ewangelista”), o uwielbieniu muzyki poważnej, które podobno nagminnie występuje w rodzinach pastorskich, o filozofii, o tym, dlaczego pastorzy uwielbiają Kierkegaarda.

Wracając jednak do pytania, to nie wydaje mi się, żeby to była jakaś reguła. Wszystko zależy od rodziny i klimatu w niej panującego. Znam wiele dzieci pastorów ale nie przypominam sobie jakichś szczególnych skrajności. Nas w domu było troje. Jeden brat jest ekonomistą i mieszka w Kolonii, drugi studiuje politologię w Berlinie, ja- jak widać, mimo wykształcenia też zawodowo nie poszedłem w ślady ojca i pracuję jako kabareciarz. Ojciec wybaczył mi to dopiero, gdy otrzymałem odznaczenie państwowe za zasługi na rzecz stosunków polsko-niemieckich  od Prezydenta Niemiec (śmiech), wtedy uznał, że to co robię można uznać za poważne zajęcie.

A dlaczego studiował Pan teologię?

Bo chciałem poznać istotę Boga. Zupełnie serio. Kiedy byłem dzieckiem to często po szkole szedłem do taty – na uniwersytet i tam pod drzwiami na niego czekałem a potem razem wracaliśmy do domu. Stałem najczęściej pod drzwiami sali wykładowej, oko miałem na wysokości dziurki od klucza więc obserwowałem co się dzieje w środku no i  podsłuchiwałem, oczywiście. Nie rozumiałem ani trochę o czym mówi mój tata do tłumu poważnych, skupionych młodych ludzi, pojawiało się tam jednak często słowo „Bóg”. Myślałem sobie, że to nie może być ten sam Bóg o którym ciągle słyszałem na lekcjach religii i szkółki niedzielnej. To musiał być na pewno jakiś inny, lepszy, ważniejszy Bóg, ten o którym mówił tak skomplikowanie mój tata. Dla mnie wtedy prawda o Bogu, tajemnica jakaś kryła za wielkimi, skrzypiącymi zamkniętymi drzwiami. I tak to się zaczęło. Studiowałem tez filozofię i to mnie bardzo interesowało i interesuje do dzisiaj. Od zawsze jednak miałem dosyć specyficzne poczucie humoru i ono uniemożliwiło mi poniekąd karierę na ambonie. Przesadna powaga po prostu bardzo mnie rozśmiesza. Mój tata, który prywatnie jest szalenie zabawnym człowiekiem jednak lepiej opanował sztukę kaznodziejską. Ja w międzyczasie pojechałem na kurs językowy polskiego do Krakowa i tak zaczął się zupełnie nowy rodział w moim życiu.

Porozmawiajmy zatem o Polsce Pana oczami. Luter i Licheń. Niemieckie poukładanie, planowanie i polski chaos i dezorganizacja. Jak się Pan tu czuje?

Bardzo dobrze. Obecnie mieszkam trochę w Warszawie i trochę w Berlinie i bardzo lubię ten układ. Jestem człowiekiem „pomiędzy”, niezdefiniowanym do końca. Jak jestem w Berlinie to tęsknię do Warszawy, do żurku, do kiełbasy a jak jestem w Warszawie to myślę ciepło o Berlinie, o tym, że to ładne zielone, przestrzenne miasto, o dużych jeziorach wokół miasta. Pani chyba mnie rozumie, prawda?

Jako protestant nigdy nie miałem kłopotów w Polsce, bo od razu mnie zaszufladkowano: Niemiec- protestant. Nikt nie oczekuje od Niemca, że musi być „normalny”, czyli katolikiem. Czasami słyszałem pytania typu: Czy wy wierzycie w Lutra czy w Jezusa?

Zastanawiam się jednak, jak to jest urodzić się tu jako protestant, żyć, wychowywać się, dorastać w szkole, w grupie rówieśników jako odmieniec. To musi być trudne.

Protestantyzm z niczym się nie kojarzy. Katolik kojarzy się z : papieżem, celibatem, aborcją a protestant? Z czym się kojarzy protestant? Niemcowi z Lutrem, wiadomo, ale to tez część historii naszego kraju. A Polakowi?

Chodzi Pan do kościoła luterańskiego w Polsce?

Pozwoli Pani, że odpowiadam pięknym polskim zwrotem „nie za bardzo” (bo Polacy raczej nie lubią mówić prosto z mostu „nie”, dlatego owijają to w bawełnę). Ale mam niemieckiego kolegę, który chodzi. Jest Pani zresztą pierwszą polską luteranką, jaką poznałem.

Do mnie przyjechali raz rodzice, to akurat było w Boże Ciało. Zaprowadziłem ich na Krakowskie Przedmieście, gdzie szła procesja z Prymasem i tłumy, tłumy ludzi. Takich rzeczy na Zachodzie się raczej nie ogląda. Mój ojciec był zafascynowany i oszołomiony, że kościół w naszych czasach może być jeszcze tak potężny.

Jest Pan rozpoznawany po obu stronach Odry, bywa Pan gościem – ekspertem programów publicystycznych dotyczących stosunków polsko-niemieckich, współczesnych. Nie wypowiada Pan się nigdy na tematy wspólnej, bolesnej nieraz historii. Celowo?

Tak, unikam tego typu rozmów. Nie staram się podkreślać róznic, szukam w nas cech wspólnych i widze wiele podobieństw. Mamy podobną kuchnię, krajobraz, sposób myślenia. Mam to szczeście, ze urodziłem się po wojnie, mój dziadek nie był w Polsce, nie zostaliśmy wypędzeni więc mam nie emocjonalny stosunek do historii. Jestem też człowiekiem, który raczej  patrzy w przyszłość. Dla mnie ważniejsze jest na przykład miejsce w społeczeństwie dla najliczniejszej grupy emigrantów w Niemczech. To są od niedawna Polacy, już drugie i trzecie pokolenie żyje, pracuje w Niemczech obciążone stereotypami.

W samym Wuppertal- kultowym mieście do którego się często żartobliwie odwołuję, jest ponoć 60 tysięcy Polaków z pochodzenia, dwujęzycznych. Całe miasto ma 350 000 mieszkańców. A więc czas najwyższy, żeby moi rodacy nauczyli się kilku najważniejszych polskich słów, jak chociażby „dzień dobry” albo „stara bieda”, prawda? No i dlatego jeżdżę dziś po Niemczech, występuję w teatrach i kinach i opowiadam o tym, gdzie znajduje się raj na ziemi… A Niemcy w to wierzą! Polska stała się już trzecim ulubionym krajem emigracyjnym dla Niemców, po Szwajcarii i USA. Niesamowite, co? W tym sensie robię też coś dla was protestantów w Polsce, prawda?

Dziękuję Panu serdecznie!

Rozmawiała Anna Hoepfner